Grupa amerykańskich turystów przybywa do Paryża, ale Paryż lat 1960-tych to już nie jest miejsce pełne zabytkowych budynków. Z każdej strony otaczają ich nowoczesne biurowce, a miejsce stereotypowych kafejek zajęły nowoczesne bary szybkiej obsługi wyposażone w najnowocześniejsze gadżety. W tym samym czasie Pan Hulot przybywa do stolicy - ma umówione spotkanie w jednym z tych nowoczesnych biurowców, ale niestety gubi się w plątaninie szklanych ścian i labiryncie biur. Wieczorem nowa restauracja ma przyjąć swoich pierwszych gości pomimo, iż są jeszcze pewne drobiazgi, które wymagają uwagi właściciela i projektanta, który jest autorem tego wnętrza. Są jeszcze pewne problemy z wyposażeniem. I klimatyzacją. I krzesłami. I małymi lampkami, które miały podświetlać schody. I ozdobnym elementem nad barem, który przeszkadza obsłudze. I drzwiami. I kuchnią...
Komiedie Jacquesa Tati miały swój bardzo wyjątkowy styl - niemal pozbawione dialogów, z bardzo powoli posuwającą się fabułą, bardzo subtelnym humorem i scenami, które składają się z wielu bardzo drobnych detali. A Playtime miało być jego magnum opus - pracował nad tym projektem przez kilka lat i pochłonął on jego niemal cały majątek - w momencie premiery był to najdroższy francuski film w historii. Ale efekt końcowy jest naprawdę wart tego wysiłku. Wszystko zaczyna się bardzo powoli, kolejne sceny wydają się być zupełnie ze sobą nie połączone i nie ma w nich wiele treści, ale kulminacja całego filmu, czyli długa scena rozgrywające się restauracji udowadnia, że Playtime to arcydzieło i perła w koronie Jacquesa Tati. Jest to jeden z filmów, podobny chociażby do Koyaanisqatsi, w których kolejne sceny wydają się nie mieć żadnego odgórnego porządku ani znaczenia, ale i tak trudno jest po prostu przerwać ich oglądanie, a na końcu to wszystko ma głęboki sens. Playtime to nie jest komedia, która wszystkim przypadnie do gustu, ale nie znać jej to duży błąd.